Urodziłem się w 1963 roku. Zaburzenia psychiczne towarzyszyły mi praktycznie od dzieciństwa. Już wczasach przedszkolnych dręczyły mnie lęki i wybuchy złości. Potem dowiedziałem się, że to objawy tzw. depresji dziecięcej. Podobnie było w szkole
podstawowej. Prawdopodobnie już wtedy zaczęły się też moje „bardziej dorosłe” problemy depresyjne, choć początkowo były to raczej lekkie depresje. Ale wycofywałem się wtedy z życia pośród rówieśników, spędzałem dużo czasu samotnie, wiele
czytałem. W szóstej klasie zainteresowałem się naukami przyrodniczymi, zwłaszcza biologią. Pochodzę z katolickiej rodziny, ale zainteresowania te spowodowały, że utraciłem wiarę. Później zrozumiałem, że nauki przyrodnicze niekoniecznie
stoją w sprzeczności z wiarą, ale już nigdy do niej nie powróciłem. Prawdziwe kłopoty zaczęły się w liceum. W pierwszej klasie dostałem swojej pierwszej „dorosłej” depresji z wszystkimi objawami: brakiem poczucia sensu w życiu, fatalnym
nastrojem, trudnościami z podejmowaniem decyzji i myślami samobójczymi. Depresja ta zaczęła się jesienią i skończyła wiosną. Była to więc tzw. depresja sezonowa. Takie depresje powtarzały się rokrocznie z różnym nasileniem. Mimo to przez
szkołę średnią przeszedłem z niezłymi wynikami.
Ucieczka w literaturę
Ciekawe, że nie uważałem tych objawów za jakieś odstępstwo od psychicznej normy. Od szkoły podstawowej wiele czytałem a w pierwszej klasie liceum zabrałem się za ambitną literaturę, zarówno piękną (np. Dostojewski czy Kafka), jak i filozoficzną.
Lektura „Historii filozofii” Tatarkiewicza skłoniła mnie do przekonania, że nie istnieją pewne podstawy zarówno dla naszej wiedzy jak i fundament dla sensownego życia. Byłem zresztą głodny wszelakiej wiedzy, czytałem też sporo książek
także z zakresu psychologii i psychiatrii. Czasami wydawało mi się, że to, co mi się przytrafia może być rezultatem jakichś zaburzeń psychicznych, jednak jakoś nigdy nie byłem tego pewny. Po maturze zacząłem studia na bibliotekoznawstwie.
Już to było rezultatem dręczących mnie depresji. Chciałem po prostu zagrzebać się w jakiejś bibliotece i jakoś przetrwać życie, które zbyt często wydawało mi się szare, puste, pozbawione sensu. W zasadzie powinienem iść na biologię,
którą się od podstawówki interesowałem, jednak w okresie licealnym jakoś straciłem dla niej serce. W zasadzie mogę powiedzieć, że i o tym w jakimś stopniu zadecydowała depresja: problemy, jakie miałem ze sobą skłoniły mnie do poważniejszego
zainteresowania się naukami humanistycznymi.Po maturze zacząłem studia na bibliotekoznawstwie. Już to było rezultatem dręczących mnie depresji.
Studia przerywane chorobą
Na bibliotekoznawstwie przetrwałem jednak tylko niecały semestr. Jesienią dotknęła mnie depresja tak potężna, że z dnia na dzień rzuciłem studia. Wtedy po raz pierwszy w życiu podjąłem leczenie psychiatryczne. Cóż z tego, skoro nie postawiono
mi nawet w pełni właściwej diagnozy – dostałem słaby środek antydepresyjny, który praktycznie w ogóle mi nie pomógł – depresja skończyła się, jak zwykle na wiosnę a ja wciąż nie byłem pewny, czy tak naprawdę cierpię na jakieś zaburzenia
psychiczne, czy nie. Po roku bezczynności, rozpocząłem studia na socjologii. Poszedłem na te studia razem ze swoim kolegą, co mnie trochę ośmieliło, a także dlatego, że socjologia była jedną z nielicznych nauk humanistycznych, którą
się jakoś bliżej nie interesowałem. Studiowałem przez trzy lata, rokrocznie, co prawda, cierpiałem na depresje, ale o na tyle umiarkowanym nasileniu, że udawało mi się (nawet z niezłymi wynikami) zaliczać poszczególne lata studiów.
Po trzecim roku znowu dopadła mnie potężna depresja. Studiów na czwartym roku nie podjąłem w ogóle (poszedłem na roczny urlop dziekański). Także w roku następnym nie byłem w stanie podjąć studiów. Nic dziwnego, rok akademicki zaczynał
się w październiku a to był przecież okres początku mojej corocznej depresji. Także w tym roku była ona dużą depresją i zarzuciłem nawet myśl o wyższych studiach. Na kontynuację studiów zdecydowałem się dopiero po czterech latach. Wciąż
dostawałem depresji, na szczęście tym razem o na tyle niewielkim nasileniu, że napisałem oryginalną pracę magisterską i podjąłem pracę w Ośrodku Uniwersytetu Łódzkiego.
Próby samobójcze i hipomania
Wtedy przeżyłem jedną z najgorszych depresji w życiu, próbowałem popełnić samobójstwo. Bezpośrednio po zakończeniu depresji dostałem pierwszego w swym życiu stanu hipomaniakalnego, praktycznie na granicy manii. Trwał on przez
niemal pół roku. Dopracowałem dzięki niemu jednak do końca funkcjonowania Ośrodka, udało mi się nie narobić głupstw. Potem podjąłem pracę w Katedrze Socjologii Pracy i Przemysłu UŁ. Wtedy też zorientowałem się, że cierpię na chorobę
afektywną dwubiegunową. Ponownie podjąłem wtedy leczenie. Głównie zależało mi na likwidacji depresji, bo stany hipomaniakalne nieszczególnie mi przeszkadzały. Szczerze mówiąc w stanach hipomaniakalnych nadrabiałem zaległości z okresów
depresyjnych – mogłem praktycznie nie spać i pracowałem po 12 godzin na dobę, głównie pisząc doktorat. Wciąż corocznie dostawałem depresji, lecz nastąpiły zmiany: hipomanii dostawałem z końcem jesieni a depresji na koniec wiosny. W
trakcie jednej z dużych depresji po raz drugi próbowałem popełnić samobójstwo.
Najdłuższa depresja
Niestety, kiedy już praktycznie skończyłem doktorat, wpadłem w jedną ze swoich najdłuższych depresji – trwała ona 14 miesięcy. Już nie udało się jej ukryć w pracy (do tej pory starałem się, by nikt nie dowiedział się o moich zaburzeniach
psychicznych). Znowu próbowałem popełnić samobójstwo. No i niestety, mój szef, który był zarazem moim promotorem, stwierdził, że niepotrzebny mu pracownik cierpiący na zaburzenia psychiczne i chodzący na długie zwolnienia. Nie dopuścił
do obrony mojej pracy doktorskiej i pozbył się mnie z pracy.
Załamanie i praca w Towarzystwie Przyjaciół Niepełnosprawnych
Wtedy załamałem się kompletnie. Nie była to typowa dla choroby dwubiegunowej depresja endogenna (której przyczyną są głównie spontaniczne zmiany w przekaźnictwie neuronalnym w mózgu), lecz totalny krach życiowy. Moje hipomanie się skończyły,
byłem sam i nie wiedziałem, co ze sobą począć. Na szukanie pracy na innej uczelni nie miałem już ani siły ani odwagi. Poszedłem na okres dwóch lat na rentę. Potem zmobilizowałem się jakoś i zacząłem pracę w Towarzystwie Przyjaciół
Niepełnosprawnych. Przepracowałem kilkanaście lat, choć moje problemy depresyjne wcale się nie skończyły (najwyraźniej jestem przypadkiem lekoopornym – lista leków, które udało mi się w tym czasie „zaliczyć” obejmuje ponad 30 pozycji).
W trakcie pracy w TPN, poznałem moją obecną partnerkę. Jakoś ciągnę wszystko do przodu.