Kolejna biografia to opowieść o Panu Grzegorzu, który jest uczestnikiem jednego z łódzkich Środowiskowych Domów Samopomocy. Jego historia, pokazuje ogrom możliwości wsparcia środowiskowego ale i nieuchronne ograniczenia tej formy pomocy osobom
chorującym psychicznie. Pan Grzegorz urodził się w 1952 roku. Rozpoczął studia na politechnice, jednak nie udało mu się ich ukończyć. W młodym wieku zachorował na schizofrenię. Mając 50 lat rozpoczął uczęszczanie na zajęcia w Środowiskowym
Domu Samopomocy typu A, przeznaczonym dla osób długotrwale chorujących psychicznie. Lubił zajęcia treningu kulinarnego, chodził na zakupy, dobrze radził sobie na zajęciach rozwijających funkcje poznawcze. Był sympatycznym, lubianym uczestnikiem.
Przez kilkanaście lat funkcjonował bardzo dobrze dzięki tej formie wsparcia. Dzięki ŚDS miał ustalony rytm dnia, przyjaciół, wsparcie w trudnych chwilach. Przez te wszystkie lata systematycznie uczęszczał na wizyty do swojego lekarza prowadzącego,
przyjmował przepisane leki, przeprowadzał badania. Można zdecydowanie stwierdzić, że w tym okresie wsparcie środowiskowe sprawdziło się u niego w stu procentach. Problemy zaczęły się, gdy pan Grzegorz skończył 65 lat. Stopniowo widoczna
u niego była coraz większa sztywność zachowań.
Do ŚDS przyjeżdżał zawsze bardzo wcześnie – stał pod drzwiami, często na mrozie czy deszczu już od 5 rano. Pracownicy gdy tylko mogli, przyjeżdżali nieco wcześniej do pracy, żeby Grzegorz nie marzł. Dobrze radził sobie ze znanymi, powtarzalnymi
zadaniami, ale nie był w stanie zaangażować się w cos nowego. Coraz częściej zadawał jedno i to samo pytanie „czy wyda Pani leki?”. W końcu zaczął je zadawać po kilkanaście razy w ciągu godziny, nie pamiętając, że chwilę wcześniej
usłyszał odpowiedź. Część uczestników skarżyła się, że dezorganizuje zajęcia, że nie mogą korzystać z ulubionych form terapii, bo te są przerywane przez nieustannie powtarzane pytania.
Byliśmy w stałym kontakcie z jego prowadzącym lekarzem psychiatrą. Od pewnego momentu zaczęliśmy z p. Grzegorzem jeździć na wizyty do lekarza, często prywatnymi samochodami.
Modyfikacje leczenia nie przynosiły efektu. W końcu po badaniach psychologicznych padła diagnoza: otępienie o charakterze defektu schizofrenicznego.
Pan Grzegorz zaczął coraz bardziej zaniedbywać higienę osobistą, tygodniami nosił to samo ubranie, nie mył się, nie golił. Zdecydowaliśmy, że będzie się kąpał i zmieniał odzież u nas w ŚDS, ale ciągle zapominał zabrać ze sobą z domu odzież
na zmianę. W końcu pracownik ŚDS zdecydował, że pojedzie do domu pana Grzegorza, żeby zabrać kilka zmian ubrań i bieliznę. Okazało się, że w domu jest dramatycznie brudno: tygodniami nie spuszczana woda w sedesie, na blacie kuchennym
znajdowała się góra kilkuset suchych, pleśniejących bułek. Pan Grzegorz nie chciał zgodzić się na usługi opiekuńcze w miejscu zamieszkania. Wprawdzie podpisał zgodę na świadczenie usług, ale nie chciał wpuszczać do domu opiekunki,
nie współpracował z nią. Byliśmy w stałym kontakcie z bratem pana Grzegorza, mieszkającym kilkadziesiąt kilometrów od Łodzi. Niestety, nie był w stanie się nim zając, gdyż opiekował się już ich wiekowym ojcem prowadząc przy tym gospodarstwo
rolne. Zdecydował, że pan Grzegorz powinien trafić do Domu Pomocy Społecznej, zadbał o wypełnienie dokumentów. Okazało się, że czas oczekiwania wyniesie ok. 8 lat.
Całe życie pana Grzegorza toczyło się już w ŚDS i działającym
po południu Klubie Samopomocy, jadł tam wszystkie posiłki, kąpał się, brał leki, miał praną odzież. Codziennie budził się ok. 4 rano, wychodził z domu i tramwajem jechał stałą trasą do ośrodka, trochę, jak dorożkarski koń, poruszający
się tam i z powrotem. Pewnego dnia nie przyjechał… Wiedzieliśmy, że musiało się coś stać.
W domu Grzegorza nie było. Zaginął. Obdzwoniliśmy szpitale, zawiadomiliśmy wszystkie służby.
Znalazł się w szpitalu
w Brzezinach. Do tej pory nie wiadomo jak tam trafił. Ostatecznie w bardzo już złym stanie psychicznym, w trybie przyspieszonym trafił do DPS.
Podsumowując tę historię należy zaznaczyć, że Pan Grzegorz
w rzeczywistości był niezdolny do samodzielnej egzystencji. Funkcjonował w środowisku tylko dlatego, że pracownicy ŚDS-u wykonywali zadania, wykraczające daleko poza zakres zadań tego typu placówek. Należy przy tym również zaznaczyć
że, w każde wyjście pracownika (psychologa, terapeuty zajęciowego) z placówki w sprawach dotyczących uczestników wiąże się z faktem, że pozostałe kilkadziesiąt osób danego dnia nie ma zajęć czy możliwości rozmowy o swoich problemach.
Tak naprawdę rolą ŚDS-ów nie jest opieka w miejscu zamieszkania, wszelka pomoc powinna być świadczona na miejscu w placówce.
W przypadku Pana Grzegorza pomoc środowiskowa była dalece niewystarczająca pomimo dużego nakładu
sił i środków a rokowanie dotyczące dalszego przebiegu choroby niekorzystne.
Czy nie wystarczyłoby umieszczenie Pana Grzegorza w mieszkaniu chronionym?
Pan Grzegorz ze względu na swój stan wymagał całodobowej
opieki drugiej osoby. Koszt miesięczny który ponosi gmina na utrzymania uczestnika ŚDS wynosi ok. 1700 zł/miesiąc. Dodając do tego koszty ok. 3 etatów asystenckich które byłyby konieczne aby zapewnić p. Grzegorzowi stałą opiekę, okazałoby
się że koszt jego utrzymania w środowisku przekracza kilkakrotnie koszt utrzymanie w dowolnym Domu Pomocy. Należy do każdej historii człowieka podchodzić indywidualnie dostosować formy wsparcia do jego stanu zdrowia i sytuacji. Dlatego
korzystajmy i dostosowujemy oddziaływania, nie zapominając ,że DPS jest też formą rehabilitacji.