Sławka urodziła się 49 lat temu w Łodzi. Od początku było jej trudno. Oboje rodzice chorowali psychicznie, mieli czworo dzieci, niektóre były z nimi dłużej, niektóre krócej. Sławka krócej. Chciała się nią zająć ciotka,
ale mama nie chciała oddać swojego dziecka. Do domu dziecka zabrano Sławkę już bez pytania mamy o zgodę. Do końca życia ciotka ją wspierała, pomagała, jak mogła.
Sławka wzrastała w domu dziecka, bezkonfliktowa, podporządkowująca się regułom i regulaminom. To był jej pierwszy DOM. Przywiązywała się do kolejnych cioć, opiekunek, wychowawczyń. Do dziś pamięta ich nazwiska, ma miłe wspomnienia. Miała
koleżanki, z którymi leżały godzinami na łóżkach, paplając i śmiejąc się z byle czego. Wiedziała, że gdzieś jest mama i tata, brat i dwie siostry. W szkole radziła sobie średnio, ale zdawała z klasy do klasy.
Tylko ze wstawaniem od zawsze był kłopot. Samo „Sławka, wstawaj!” nie wystarczało, trzeba było z niej ściągać kołdrę i stać jak kat nad dobrą duszą, żeby się podniosła.
W kolejnym domu dziecka była już z siostrą Zosią.
Brat często je odwiedzał. Po latach Zosia bardzo poważnie zachoruje psychicznie, nie będzie w stanie funkcjonować samodzielnie, w wieku 35 lat trafi do całodobowego domu opieki. Z bratem do dziś Sławka jest blisko,
mimo, że mieszka za granicą. Pomógł załatwić zamianę mieszkania, remontował, wspierał finansowo.
Po podstawówce Sławka poszła do 3-letniej szkoły zawodowej. Tu było trudniej. Zasypiała do szkoły, na praktyki, na lekcjach była rozkojarzona, nie uważała, miała słabe oceny.
Poszła na krótko do pracy, ale kolejni pracodawcy
nie byli tak wyrozumiali jak ciocie i nauczycielki. Kilkugodzinne spóźnienia do pracy były nie do przyjęcia.
Bo Sławka od zawsze cierpi na natręctwa. Każdą czynność musi powtórzyć wielokrotnie, aby być pewna,
że zrobiła ją dobrze. Nie wielokrotnie, w nieskończoność. Ubiera się godzinami, wygładzając każdą fałdkę, czesze się godzinami, przyklepując jeden odstający kosmyk, myje się godzinami, bo jest gdzieś niedomyta plamka.
Dom
dziecka nie jest domem dla młodych dorosłych, trzeba się usamodzielnić, bo przecież wszyscy wiedzą, że „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”. Dostała skromne mieszkanie socjalne w kamienicy, dom dziecka i brat pomogli je urządzić. Sławka
po raz pierwszy w życiu usiadła na swoim łóżku, ułożyła ubrania w swojej szafie, po raz pierwszy w życiu miała swój własny DOM. I wtedy zaczęły się schody.
W nowym domu było cicho, pusto, samotnie, nie było do
kogo ust otworzyć. Nikt nie mówił, o której trzeba wstać, nikt nie siadał razem ze Sławką do stołu, wieczorem nikt nie gasił światła z poleceniem „Dziewczynki, spać, nie gadajcie”. Do pracy nikt nie chciał przyjąć, żyła z renty
socjalnej. Kiedy odwiedzała rodziców, najczęstsze pytanie było: „Papierosy przyniosłaś?” Koleżanki z domu dziecka miały bardziej lub mniej udane samodzielne życie, związki, dzieci, pracę, nie miały czasu, żeby godzinami leżeć
na łóżkach, paplając i śmiejąc się z byle czego. Wtedy pojawiły się objawy schizofrenii.
Szpital. Jeden pobyt, drugi, trzeci. W szpitalu Sławce się polepszało, nawiązywała znajomości, przyjaźnie, miała z kim pogadać. A potem wypis do DOMU, bo „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”.
Kiedy Sławka miała 28 lat,
trafiła do Towarzystwa Przyjaciół Niepełnosprawnych. Już nie tylko szpital był miejscem, gdzie miała wokół siebie ludzi. Długo była w całodobowym ośrodku w Jedliczach, mieszkaniach chronionych w Łodzi, kilkuosobowym mieszkaniu treningowym.
Wszyscy starali się ją rehabilitować, usamodzielniać, aktywizować, przywracać do naturalnego, nieinstytucjonalnego środowiska, bo przecież „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”.
Przez wiele lat była uczestniczką
środowiskowego DOMU. Lubiła tam być, lubiła ludzi i ludzie lubili ją. O ile była… W ŚDS zajęcia kończą się o 16, często przyjeżdżała o 15.45., świeżo umyta, ubrana i uczesana, z idealnie spakowanym plecakiem. Wstawała o 8,
szykowała się do wyjścia 7 godzin.
Rejonowy pracownik socjalny nie mógł zrozumieć, że bardzo potrzebna jej opiekunka nie może przychodzić 2 razy w tygodniu na 2 godziny o 16, żeby pomóc w sprzątaniu i praniu, tylko musi
być codziennie na pół godziny o 7 rano, żeby podnieść Sławkę z łóżka i nakłonić do wyjścia. Opiekunka po pierwszej wizycie zrozumiała. Musiała mieć dużą siłę woli, żeby na codzienną prośbę Sławki: ”Usiądź koło mnie, pogadamy, pośmiejemy
się z byle czego”, codziennie odpowiadać: „Wstawaj, szykuj się, w ŚDS na Ciebie czekają”. W ŚDS i mieszkaniach chronionych też było trudno, nie wszyscy byli wyrozumiali, nie rozumieli, że obowiązki, które innym zajmują
godzinę, Sławka wykonuje wiele godzin. Ona też często nie była zadowolona z efektów sprzątania kolejnych współlokatorek. Jak mogła być, skoro nigdy nie jest zadowolona nawet ze swojego sprzątania?
Sławka mówiła: „Nie chce mi
się już żyć, mam dość siebie i tego mojego grzebania się. Nie da się z tym żyć. Nie jest mi dobrze w moim domu, nie chcę mieszkać sama. Pomóżcie mi!”
Wszyscy ludzie opiekujący się Sławką czuli w sobie sprzeciw. Mówili:
„Jak to, już?! 46 lat i dom opieki?! Jest za młoda, da radę w swoim środowisku. Nasza wieloletnia praca pójdzie na marne?” Aż wreszcie ktoś się przyjrzał się trudnościom Sławki, pochylił nad jej potrzebami, wyciągnął wniosek,
że nie dla każdego DOM znaczy to samo. Zrozumiał, że Sławka mniej potrzebuje swojej własnej przestrzeni, całkowitej niezależności, życia według swoich zasad, a bardziej poczucia
wspólnoty, przynależności, nawet pewnej zależności. Że Sławka chce na co dzień mieć wokół siebie ludzi, którzy ją znają i rozumieją, którzy powiedzą: „Jesteś już gotowa, chodź pograć w siatkówkę”.
Wkrótce po
swoich 46 urodzinach zamieszkała w całodobowym DOMU opieki. Przyjaciele z ŚDS zrobili jej wielki urodzinowy tort, przypadkiem wtedy odwiedził ŚDS bez zapowiedzi zaprzyjaźniony od lat z TPN prezes Najwyższej Izby Kontroli
ze swoim odpowiednikiem z Litwy, którzy zostali przez Sławkę wyściskani, poczęstowani tortem i ustawieni do pamiątkowego zdjęcia. Teraz to zdjęcie stoi w ramce na szafce przy łóżku.
Sławka jest szczęśliwa. Jak zawsze
rozgadana, towarzyska, aktywna, wysportowana, wygląda na 20 lat mniej niż pokazuje pesel. Odwiedza koleżanki przyjaciół, dzwoni do brata, przychodzi do środowiskowego domu (zawsze wie, kiedy jest grill albo zabawa taneczna!).
Bo
to prawda, że „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”, tylko, że DOM dla każdego człowieka znaczy co innego.